Jak wiadomo jesteś tym, co jesz. Kuchnia i programy kuchenne opanowały media. Programy to popularne, ponieważ prawie każdy w Polsce gotuje wodę na herbatę i jest od gotowania ekspertem. Chciałbym dziś Państwu opisać Polski System Kuchenny.
Akcję „Jesień Kuchni Polskiej” rozpoczyna u schyłku lata wytrysk liczb uświadamiających ludności pracującej miast i wsi Kraju nad Wisłą społeczną wagę kuchni i gotowania – odbiorcy mediów wszelakich otrzymują wyczerpujące dane o liczbie lokali, etatów, ton przerobionych warzyw, wysiłków w sprowadzaniu przypraw, ilości wyprodukowanych bądź będących w produkcji kotletów i zapierających dech w piersiach nakładów finansowych – ogólnie rzecz biorąc okrutnego kuchennego wysiłku ludności Polski, sterowanego wprawna ręką Naczelnego Kucharza Polski.
Na ostatni tydzień sierpnia przypada koniec sezonu ogórkowego, a nastaje czas kotletów, czas odkurzenia lekko przyprószonego piaskiem wakacyjnych hulanek tematu polskiej sztuki restauracyjnej, która właśnie otrząsa się z dwumiesięcznego letargu, a na której bezbłędnie znają się wszyscy, bo albo kiedyś jedli, jedzą codziennie albo znają takich co jedzą.
Powoli ruszają młyny kuchenne, a klasa robotnicza, chłopi i inteligencja pracująca szykują hufce dziatwy spragnionej jedzenia, czyli zasoby mięsa dla owych młynów. Masa, która trafi do fabryk będzie w nich mielona, mieszana, doprawiana i formowana w kotlety wg specjalnych przepisów pożądanych cech i dobranych do nich działań formujących w celu wydania produktu doskonałego i oczekiwanego przez społeczeństwo – ukształtowanego, pełnowartościowego, polskiego na wskroś kotleta w panierce z dodatkiem kapustki.
Klops
Tuż po akcji cyferkowej następują regularne medioskurcze o przepisach na kotlety, ich przeładowaniu, niedostosowaniu do życia, składnikach trącących myszką – czyli o słabej jakości algorytmu na polskiego patriotycznego kotleta. Rzesze redakcji wysyłają w teren łowców głów, którzy w regularnych łapankach przepytują “fachowfów” na okoliczność niedoskonałości przepisu gdzie autorytarnie wskazywane są niepotrzebne składniki, ich złe proporcje, tragiczne sposoby przyrządzania i ogólnie syf w kuchni w dodatku słabo zarządzanej, ale z aspiracjami do pięciu gwiazdek Michelin. Naczelny Kucharz Polski pohukuje z ekranów a to o złych i leniwych podkuchennych i kuchcikach, którym tylko urlopy w głowach miast obróbka mięcha, a to o szefach kuchni, którzy nie chcą jarać pod kotłami, a to o ogromnych pieniądzach, które dosypuje do systemu kuchennego marnowanych przez właścicieli kuchni. On z zespołem ekspertów nieba przychyla i przysięga, że robi wszystko, by kotlety były w chrupkiej panierce. Niestety kuchnie sabotują starania resortu produkcji kotletów i zamiast finalnego schabowego w chrupiącej złocistej skorupce z tartej bułeczki wychodzi – no właśnie. Klops.
To znaczy nie całkiem klops, bo ogólnie to oszałamiający sukces, że kuchnie w ogóle działają, choć Naczelnik przyznaje, że mimo iż wyposaża kuchnie w kosztujące krocie najfajniejsze markowe sprzęty do gotowania i smażenia w każdej z nich brakuje średnio jednego kuchcika. Takie chwilowe braki w załodze są w każdej branży, a szefowie kuchni oczywiście przesadzają z wieściami o tragicznej sytuacji, która nie jest wyjątkowa lecz wręcz normalna w świecie kuchennym. Wskazywane przez właścicieli kuchni alarmujące wskaźniki w braku podkuchennych od ważenia, doprawiania i wysmażania mięsa oraz marnowaniu sporych ilości mięsa mistrz kuchni polskiej zbywa stwierdzeniem, że jakby co to leśnicy, policjanci i wojskowi WOT zawsze mogą w kuchniach resortowych pomóc, bo się znają, bo gotowali kiedyś, a zresztą to nie jest takie trudne i kotleta może zrobić właściwie każdy funkcjonariusz ze wskazaniem na kościół katolicki, gdyż wtedy oprócz produktu patriotycznego wyjdzie dodatkowo bogoojczyźniany, a jak wiadomo ten jest najlepszy w każdym menu.
Dzień Kuchni Polskiej
Napięcie wzrasta do połowy października, kiedy obchodzony jest Dzień Kuchni Polskiej. Tego dnia wszystkie redakcje eksplodują fajerwerkami eksperckich przepisów na kotlety made in Poland, rozmowami z innowacyjnymi kuchcikami używającymi znanych przypraw, ale w dziwaczny sposób, który przeważnie poprawia jakość produkowanych przez nich porcji. Do studiów zaprasza się profesorów od żywienia, którzy opowiadają o ciągłej zmianie Polskiego Systemu Kuchennego (zmianie na lepsze ofkors!), nowe pomysły komunikuje wszystkimi kanałami Naczelny Kucharz Polski, a politycy wszelkiej maści prześcigają się w docenianiu pracy podkuchennych, kuchcików i kucharzy z obietnicami lepszych zarobków na czele „jak tylko nadejdzie pora” – legenda o śpiących rycerzach wiecznie żywa. Publikuje się niezliczone słupki pokazujące jak nasz System wypada na tle systemów kuchennych Francji, Włoch czy Wielkiej Brytanii z zaznaczeniem, że nasze kotlety może i trochę przaśne, że zarobki w kuchniach skandaliczne, ale za to wygrywamy ułańską fantazją nawigując na drzwiach od stodoły i utrzymując się w ogóle w słupkowych wykresach. W Dniu Kuchni Polskiej we wszystkich mediach spotkać można zatroskane polską kuchnią polskie twarze, usłyszeć fantastyczne eksperckie przepisy i przenikliwe opinie o koniecznej reformie całego Systemu lub – o zgrozo! – o jego niewydolności. Tego dnia kuchnie nie pracują – wolne mają wszyscy kucharze i kucharki.
Wieczni dwudziestowieczni
Co ciekawe wszystkie media wraz z Naczelnym Kucharzem Polski jakoś nie zauważają, iż dramatycznie zwiększa się wiek pracowników kuchennych, a świat w niespotykanym tempie galopuje w dal! Z uwagi na ciężką pracę, coraz to nowe i bardziej zmodyfikowane, a nawet kompletnie różne od niedawnych gatunki mięsa na kotlety, bardzo słabe wynagrodzenia, oraz ogólne przekonanie społeczeństwa o słabych wynikach pracy przy kotletach, do zawodu kucharza nie garną się nowe kadry. Kucharze w Systemie w większości ciągle używają starych przypraw do nowych gatunków mięs, smażą na przepracowanych olejach i produkują kotlety wg przepisów z XIX w. leżące na wątrobie lub wymagające wielokrotnego powtarzania procesu, aby w XX w. były akceptowalne. Fantastycznie i prężnie rozwija się za to rynek szkoleń kucharskich, które kucharze muszą przymusowo przechodzić w czasie wolnym od pracy w kuchni, który przy zarobkach w żaden sposób nie odzwierciedlających nabywanych umiejętności jest największym papierowym rynkiem szkoleń w Polsce. Poza tym bycie pracownikiem kuchni jest deprecjonujące – wszak gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, co dopiero w przypadku 600 tys. pracowników!
Kotlety więc nie są „eko” i „fit”, nie wywołują efektu „wow” i zasadniczo nie zadowalają konsumentów, którzy na nie gremialnie narzekają.
W takiej sytuacji konsumenci wbrew zapewnienim Naczelnego Kucharza Kraju o nieskazitelnej jakości produktu w celu poprawy smaku i niestrawności kotletów biorą półprodukty Polskiego Systemu Kuchennego i na własną rękę z pomocą – o ironio! – tych samych kucharek systemowych (ale sowicie opłacanych i pracujących indywidualnie nad każdym kotletem) dokonują ich cudownej zmiany na produkty jeśli nie z najwyższej półki, to choćby zjadliwe. Za własne, po raz drugi wydane pieniądze konsumenci otrzymują kotlety, które chociaż z wyglądu przypominają te od Babuni. Fakt ten przeczy tezom o słabym przygotowaniu kucharzy – w momencie zapewnienia im godziwych warunków pracy kotlety wychodzą ok! Nie wszystkich jednak stać na indywidualnego kucharza i mimo szczytnego celu większość produktów systemu to jednak klopsy. Od czasu do czasu słychać głosy wołających na puszczy o nagim królu, ale jak wiadomo puszcza jest ogromna, a głosy nieliczne.
The Day After
Po Dniu Kuchni Polskiej cały informacyjny stream wraca do normalności, czyli o kuchni nie pisze nic, albo piórem pojedynczych zapaleńców, choć wszyscy codziennie jedzą, mają niestrawności i mnóstwo przykładów z najwyższych sfer życia politycznego o zastraszającej ilości klopsów w tymże. Klopsy w zasadzie wyparły kotlety do których wszyscy zaczynamy tęsknić jakby nie zauważając, że ogólna sytuacja systemowej kuchni nie zmierza w kierunku produkcji kotletów, a raczej klopsów właśnie. Klopsy zadomowiły się w świadomości, a słynne zdanie Kisiela o urządzaniu się w dupie można przełożyć na ogólnopolską zgodę na dyktaturę klopsów we wszystkich restauracjach. Zamówienie kotleta graniczy z cudem, bo i dostępność słaba i wstyd raczej trochę, jak wszyscy wokół wcinają klopsy. Zaczynamy rozróżniać lepsze i gorsze klopsy, dostosowywać do nich menu, a że kapustka do klopsa nie pasuje, tym gorzej dla kapustki. Kotlety w panierce powoli odchodzą w niebyt, gdyż coraz mniej kucharzy umiejących je przygotować a i coraz mniej smakoszy potrafiących docenić ich smak i walory. Masy wychowane na klopsach żądają klopsów i sosiku do ich zalania. Pojawiają się również produkty kotletopodobne, ale są dziedziny, gdzie kotlet musi być kotletem i żaden klops nie przetrwa w starciu z rzeczywistością.
Dla podbicia efektu oszałamiającego sukcesu Polskiego Systemu Kuchennego dla różnych typów kuchni raz w roku organizowany jest egzamin świeżych kotletów, gdzie sprawdza się ich jakość, zgodność z oczekiwaniami i zamówieniem konsumentów. Egzamin ma potwierdzić potrzebę utrzymania przy życiu i wysoką jakość Polskiego Systemu Kuchennego, co corocznie niepodważalnie potwierdza. Coraz więcej klopsów w przekonaniu o własnej kotleciarskości egzamin ów zdaje i trafia do zdziwionych konsumentów oczekujących jednak kotletów! I panierki! Niektórzy faktycznie je dostają, bo w niektórych kuchniach pracują jeszcze kucharki i kucharze znający przepisy na kotlety, a niektórymi kuchniami kierują fantastyczni szefowie kuchni.
I do nich właśnie w Dniu Kuchni Polskiej kieruję moje błagania: nie odpuszczajcie! Więcej kotletów w panierce! Precz z dyktaturą klopsów! Wolność wyboru kotleta i klopsa wolnością każdego mięcha! Kultura dla kotletów – popkultura dla klopsów! Niech żyje kucharskość! Precz z fastfudami! Kotlet prawem każdego obywatela!
- Profesor - 6 kwietnia 2024
- Dyktatura klopsów - 15 października 2022
- Nadszkoleniowość - 11 lipca 2022