Gimnazjalne projekty edukacyjne są moim zdaniem STRZAŁEM W DZIESIĄTKĘ i dla mnie praca z grupą uczniów nad tymi projektami to jedno z najprzyjemniejszych działań szkolnych. Uwielbiam obserwować uczniów w działaniu, patrzeć jak się zmieniają pod ich wpływem, jak nabierają doświadczenia, jak zmagają się i radzą sobie z trudnościami, jak cieszą się ze wspólnych sukcesów, jak pokonują własne wewnętrzne blokady…
Tym razem jednak nie piszę o moich grupach projektowych z niemieckiego (choć oczywiście to także uczynię w kolejnych postach), ale przedstawiam Szymona – ucznia z mojej już byłej klasy, który sam opisał działania nad projektem z języka angielskiego, a ja postanowiłam jego tekst opublikować na blogu.
Ten projekt bowiem jest dla mnie wyjątkowym mistrzostwem i wielkim osiągnięciem grupy uczniów, która przez dwa lata pracy, przeszła chyba przez wszystkie fazy procesu grupowego i przeżyła niezapomnianą przygodę. Natomiast praca nad samym filmem od strony technicznej, którą zajmował się Szymon jest dla mnie niezwykle imponująca. Zapraszam do lektury!
Oddaję głos (wirtualne pióro?) Szymonowi:
Większość osób filmowe projekty edukacyjne kojarzy z jakimś krótkim, często zrobionym na szybko filmikiem. My postanowiliśmy jednak podejść do naszego projektu trochę z innej strony. Nasza grupa liczyła 8 osób. Poprzeczkę ustawiliśmy sobie dość wysoko – postanowiliśmy stworzyć filmową adaptację książki Lewisa Carrolla pt. „Alicja w Krainie Czarów” i to w języku angielskim.
Ten projekt edukacyjny był dla nas wyjątkowy – powstawał długo, bo aż dwa lata. Włożyliśmy w niego ogrom pracy.
Zadecydowaliśmy, że sceneria do ponad 1/3 filmu będzie wygenerowana komputerowo. W czasie pisania scenariusza dodaliśmy też do fabuły dwie komputerowe postacie. Naszym celem było stworzenie filmu, po którego obejrzeniu widz stwierdzi, że właśnie zobaczył ciekawy i porządnie wykonany film.
Pracę nad projektem – zaraz po zapoznaniu się z treścią książki – rozpoczęliśmy od napisania scenariusza w języku polskim. Ponieważ w oryginalnej historii nie działo się zbyt wiele i zakończenie nie było zbyt ciekawe, musieliśmy trochę przemodelować całą historię, dopisując własne epizody, tak, aby stała się ona bardziej „filmowa”.
Po zakończeniu tego etapu rozpoczął się dość żmudny proces przekładu scenariusza na język angielski. Nie obyło się oczywiście bez wielu konsultacji z p. Tomaszem Sroką, opiekunem naszej grupy i nauczycielem języka angielskiego.
W tym samym czasie, aktorzy, po zapoznaniu się z postaciami, których role mieli odgrywać, zaczęli przygotowywać swoje kostiumy. Osoby piszące scenariusz na bieżąco dopisywały do listy rzeczy do zrobienia kolejne rekwizyty, których wykonanie zlecano poszczególnym aktorom.
Kiedy wszystko było już gotowe, rozpoczęliśmy zdjęcia w terenie. Wtedy dała nam się we znaki jedna z największych trudności – pogoda. Wiele razy, gdy nasza grupa zbierała się na nagrywanie, to razem z nami zbierały się chmury i padał deszcz. Z powodu braku profesjonalnego sprzętu do nagrywania dźwięku mogliśmy nagrywać tylko przy lekkim wietrzyku, bo w przeciwnym razie nasza ścieżka dźwiękowa była całkowicie zaszumiona. Nagrywanie w terenie trwało właściwie cały rok kalendarzowy z przerwą w miesiącach zimowych.
Równolegle staraliśmy się nagrywać sceny w pomieszczeniu, na tzw. greenscreen’ie (zielonym tle), które podczas procesu montażu zyskały komputerową scenerię.
I tu pojawił się kolejny problem. Planowaliśmy, że nagramy wszystkie sceny na greenscreen’ie w zimie, kiedy nie możemy nagrywać na zewnątrz. Jednak jak wiadomo, zimą światło wpadające do pomieszczenia ma o wiele mniejsze natężenie niż latem. I znowu brakowało nam sprzętu, tym razem oświetleniowego. Nie byliśmy w stanie dostatecznie dobrze doświetlić nagrywanych scen, co ma kluczowe znaczenie przy kluczowaniu (wycinaniu zielonego tła zza aktorów). Opóźniło to naszą pracę, bo konieczne było przełożenie nagrywania w pomieszczeniach do czasu, aż słońce będzie w stanie samo doświetlić nasze sceny.
Po zakończeniu fazy zdjęciowej rozpoczęła się faza montażowa. Wcześniej, jeszcze podczas trwania zdjęć, wymodelowano postacie i prawie wszystkie scenerie komputerowe, dodano im niezbędne funkcje i oteksturowano je. W tej fazie nastąpił czas na ich animację. Jest to proces bardzo czasochłonny, bo o ile można napisać prosty algorytm, aby np. postać merdała ogonem, to już animację mowy należy stworzyć od początku do końca ręcznie, aby wyglądała w miarę realistycznie.
Montaż właściwy naszego filmu możemy podzielić na dwie kategorie: montaż scen kręconych w terenie i montaż tych kręconych na zielonym tle. Montaż tych pierwszych trwał dość krótko, montowane były bezpośrednio na osi czasu finalnego pliku wyjściowego. Montaż scen generowanych komputerowo zabrał oczywiście więcej czasu, głównie ze względu na swą złożoność i dwuetapowość. W pierwszym etapie nastąpił compositing, czyli nakładanie na siebie wielu warstw składowych każdego ujęcia (aktorzy na greenscreen’ie, tło komputerowo generowane, komputerowe postacie, efekty specjalne). Dopiero wyniki renderingów z pierwszego etapu były montowane razem z ujęciami kręconymi w terenie. W miarę postępu montażu obrazu inna osoba z grupy pracowała nad ścieżką i efektami dźwiękowymi.
I tym sposobem po dwóch latach pracy ukończyliśmy nasz film, który można obejrzeć TUTAJ.
Jeszcze kilka refleksji. Największe trudności, jakie po drodze napotkaliśmy:
- terminowość – wystarczy, że jedna osoba nie dotrzyma terminu swojej części pracy, a praca całej grupy stoi w miejscu lub się opóźnia.
- zgranie grupy – ważne jest, aby wszystkie potrzebne osoby zawsze stawiały się na umówione spotkania/dni zdjęciowe. Wiele razy albo ktoś nie mógł, albo nagle zachorował, a to od razu miało wpływ na postęp prac.
- i oczywiście pogoda, o której już wcześniej wspomniałem.
Na szczęście wszystkie trudności pokonaliśmy i dzięki temu można dzisiaj oglądać nasz film. Podczas pracy nad nim nauczyliśmy się, co to znaczy praca w grupie, że wcale nie jest taka łatwa, na jaką wygląda. Dopiero podczas pracy nad własnym filmem wiele osób zrozumiało, ile pracy kosztuje stworzenie w miarę profesjonalnego filmu. Opracowując metody tworzenia efektów specjalnych do naszego filmu poznaliśmy wiele sztuczek filmowych. Nauczyliśmy się też lepszej organizacji pracy. I oczywiście podszlifowaliśmy wszyscy swój angielski. Planowaliśmy stworzyć najlepszy film na jaki nas stać. I chyba nam się udało. Ja osobiście czuję wielką satysfakcję i zadowolenie, że mimo tych wszystkich przeszkód ten film trafił na ekrany.
Notka o autorze: Szymon Wojakowski jest uczniem Publicznego Gimnazjum nr 3 w Pielgrzymowicach. Był liderem projektu gimnazjalnego, w który zaangażowało się ośmiu uczniów. Rezultatem tego projektu jest szkolna adaptacja filmowa powieści Lewisa Carrolla pt. „Alicja w krainie czarów”.
Marta Florkiewicz-Borkowska jest nauczycielką języka niemieckiego i zajęć technicznych w tym gimnazjum oraz członkiem grupy Superbelfrzy RP.
Niniejszy artykuł ukazał się na portalu edukacyjnym Edunews.
- SZAFKA wirtualna prawdę o Tobie powie - 1 września 2021
- Co to znaczy dobra szkoła? Relacja z kongresu „Zmiana Edukacji” - 11 maja 2021
- Kongres „ZMIANA EDUKACJI”, czyli zmieniacze edukacji biorą sprawy w swoje ręce. - 1 kwietnia 2021