Rodzic w roli nauczyciela

Nie trzeba szukać daleko, aby zaprosić na lekcję wyjątkowego gościa i wcale nie musi to koniecznie oznaczać zaproszenia innego nauczyciela. Chyba niezbyt doceniamy, jakim skarbem: źródłem zróżnicowanej wiedzy i doświadczeń, ale i wielkiego entuzjazmu mogą być rodzice naszych uczniów. Mnie potencjał, jaki w nich drzemie szczerze zadziwił i mocno podniósł na duchu.

Co takiego wydarzyło się w mojej klasie?

Otóż – pozornie nic. W pierwszej klasie nie udało mi się zaprosić rodziców do szkoły na przygotowaną przez nich lekcję – pandemia pokrzyżowała nasze plany. Brzmi jak powtarzany do znudzenia refren, do którego wszyscy wracamy, gdy na myśl przychodzą wszystkie te zaplanowane, a odłożone na „nie wiadomo kiedy” inicjatywy, które opóźniła, a czasem uniemożliwiła pandemia.

Jednak tegoroczne rozluźnienie sprawiło, że w tym roku szkolnym rodzice przyjęli moje zaproszenie do współpracy. 

Na pierwszych zajęciach pojawiła się mama Marysi, która wciągnęła uczniów w układanie z kartki papieru Triheksafleksagonu. Nazwa tak bardzo zaintrygowała dzieci, że początek zajęć upłynął na gimnastyce języka. Heksafleksagon, to rodzaj figury, która po złożeniu ma swoje trzy strony, w ten sposób można ją rozkładać i mieć 3 różne wzory.

https://programrazem.blogspot.com/2021/09/trihexaflexagon.html

Mama Marysi przetarła szlaki – później ruszyła lawina…

Okazało się, że mama Feliksa jest ambasadorem programu „Ogarnij inżynierię Katalyst Education” i zabrała nas na lekcji do krainy eksperymentów. Ważyliśmy powietrze w pudełkach próżniowych, obserwowaliśmy ruch powietrza dzięki konfetti, zastanawialiśmy się, co się stanie z balonami, gdy wypompujemy powietrze z pojemnika.

https://programrazem.blogspot.com/2021/10/eksperymenty-z-powietrzem.html

Lekcję o segregacji śmieci poprowadziła mama Ignacego i Lenki. Dostaliśmy konkretne zadanie – mieliśmy posegregować odpady ze sterty śmieci. Mama przyniosła specjalne torbo-worki do segregacji śmieci – od tej pory używamy ich na co dzień w klasie.

Kolejna lekcja była wirtualną podróżą do miasta zawodów. Rozmawialiśmy o pracy; klikając w nazwę wybranej profesji uczniowie dowiadywali się, do jakich przedmiotów w szkole trzeba się szczególnie przyłożyć, aby wykonywać w przyszłości dany zawód. Mama Feliksa przygotowała dla nas materiały do pracy w grupach, abyśmy mogli stworzyć własne miasto zawodów. Przy okazji i ja się czegoś nauczyłam – okazało się, że strona www.mapakarier.org oferuje dla nauczycieli mnóstwo scenariuszy zajęć oraz materiałów do wykorzystania na lekcjach doradztwa zawodowego.

Mama Karola jest anglistką, na lekcji utrwalaliśmy słownictwo związane z jesienią m.in. kolory, owoce, warzywa, jesienne ubrania i pogodę. Mogliśmy skosztować herbatników z „maple syrop” i przygotowaliśmy lampion z dyni.

Na librusie pojawiły się kolejne wpisy od rodziców z propozycjami lekcji: tata Karola, z zawodu wojskowy, chciałby przygotować lekcję o wojsku i patriotyzmie – jak znalazł na 11 listopada. Tata Leopolda jest programistą i chętnie przyjdzie na lekcję, aby opowiedzieć o tym, jak działa elektrownia konwencjonalna i przy tej okazji zaprezentować dwa eksperymenty: Pierścień Gravesanda oraz Wybuchające krople księcia Ruperta.

Nie mam złudzeń, że mam wyjątkowe szczęście mając w klasie rodziców, którzy nie tylko są zaangażowani, ale i pełni pasji i wiedzy, którą chcą się dzielić. Trzymam kciuki, aby ich entuzjazm trwał, a pomysły na lekcje się mnożyły. Marzy mi się lekcja z rodzicem przynajmniej raz na miesiąc, a wszystko wskazuje na to, że marzenie to może się spełnić. Intrygujące w tym wszystkim jest to, że zaczęło się od luźnej propozycji rzuconej na zebraniu. Może rodzice widząc, że pracujemy projektowo i słysząc od dzieciaków, co dzieje się na lekcjach poczuli, że pasowaliby do nas ze swoimi pasjami? A może powód był zgoła odmienny – frustracja, że edukacja nie wygląda tak, jak mogłaby i powinna? Niezależnie od motywacji, zamiast narzekać odważyli się spróbować – okazało się, że było warto.

Jest rzeczą oczywistą, że nie każdy rodzic przyjmie zaproszenie; sceptycyzm i niechęć mogą zresztą mieć różne powody. Jednym brak czasu, ktoś inny może uznać, że nie ma o czym opowiadać. Ktoś może czuć się zmuszony i pod presją dziecka (bo rodzice Kasi, Marysi i Krzysia przecież już byli!). To moja rola, aby te wątpliwości rozwiewać – bo przede wszystkim chodzi o to, żeby przez te kilkadziesiąt minut po prostu być z dziećmi w klasie. Nie zawsze na lekcji z rodzicem muszą pojawić się fajerwerki, niekoniecznie trzeba prześcigać się w proponowaniu oryginalnych pomysłów (choć dzieci to kochają). Temat wspólnego spotkania zawsze się znajdzie – przyjście do klasy, aby poczytać ulubioną lekturę z dzieciństwa, opowiedzieć o swoim zawodzie, podróży – każdy pretekst jest dobry.

Najczęściej jednak w trakcie takich lekcji, to rodzic jest ekspertem, który ma do przekazania nowe, ciekawe informacje. Zdarza się, że ma ze sobą materiały, które wypożycza z pracy lub zdobywa w inny sposób. Czasem są to eksponaty unikatowe, które trudno byłoby zdobyć nauczycielowi. Nierzadko nawet własne dzieci nie znają szczegółów pracy, którą wykonuje gość, a jego szkolna obecność pozwala uczniom lepiej poznać własną mamę czy tatę.

Mam wrażenie, że w trakcie takich zajęć uczniowie są bardziej zaangażowani, bo lekcja jest inna, prowadzona inaczej. Dzieciaki reagują entuzjastycznie, kiedy widzą rodzica na lekcji, a mina samego ucznia, którego rodzic gości w klasie – zwłaszcza, jeśli była to niespodzianka – jest bezcenna. Jest dumny, szczęśliwy, bo tata lub mama znaleźli chwilę i pojawili się w miejscu, w którym on spędza połowę swojego dnia, mogą zobaczyć ich świat od środka, poznać kolegów i koleżanki z klasy.

Ale obecność rodzica na lekcji ma też jeszcze jedną – nieco poboczną, a ważną – funkcję. Podczas takiej lekcji rodzic nie tylko ma okazję przyjrzeć się grupie, ale przede wszystkim wcielić się w rolę prowadzącego i na własnej skórze poczuć, jak wymagającym audytorium bywają ośmiolatki, jak kapryśna jest ich uwaga, jak ograniczona cierpliwość. Taka lekcja, to błyskawiczny kurs empatii wobec nauczycielskiej pracy. W końcu niewiele rzeczy tak uczy pokory, jak zmierzenie się z dwudziestką dzieciaków.

Co jednak kluczowe, takie lekcje są jednym z elementów budowania wspólnoty pomiędzy uczniami, nauczycielem i rodzicami. Po czterdziestu minutach w klasie, rodzic jest mentalnie bliżej szkoły, chętniej zaangażuje się w inne wydarzenia: nie jest już tylko półanonimową mamą lub tatą Jasia, ale jest przyjacielem wszystkich uczniów w klasie. A wszystko dlatego, że mogliśmy go poznać, pobyć razem chociaż przez chwilę w naszym świecie.

Edyta Karwowska
Podoba się? Podziel się z innymi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.