Obudziłam się na lekcji z przeszłości

BudzikMglisty listopadowy sobotni poranek. Budzik. Najpierw odzywa się mój, bo o dziewiątej zaczyna się  Budzik w Szkole Podstawowej nr 81 im. Bohaterskich Dzieci Łodzi  „Budzącej się szkole” w Łodzi – spotkanie nauczycieli i dyrektorów, którzy zmieniają szkołę, “odkrzesławiają”, przełamują schematy.

Na początku w grupach wzięliśmy udział w dwóch krótkich lekcjach. Prosty eksperyment nauczycielek wczesnoszkolnych z tejże szkoły, ale mnie bardzo poruszył i wywołał mnóstwo emocji.

Pierwsza lekcja. Prowadzi świetna dziewczyna którą znam, lubimy się i cenimy wzajemnie. Wchodzimy, siadamy w ławkach ustawionych w trzech rzędach. Zadanie pierwsze: Kto przeczyta na głos temat z tablicy? Następnie nauczycielka przeczytała z Elementarza wiersz o  parasolu. Zadała nam pytania, które były pod tekstem. Nie zapamiętałam wiele, właściwie to w pamięci miałam tylko ostatni wers, pytania były odtwórcze, banalne, pytano o nastrój wiersza, o oczywiste rzeczy. Jak ktoś chciał odpowiedzieć, pani stanowczym tonem pouczyła go, że należy podnieść rękę żeby zabrać głos. I odpowiedzieć zdaniem. Odczułam autentyczny strach, że to ja mogłabym być tak pouczona zanim w ogóle bym odpowiedziała na pytanie. Pomyślałam, że ta pani mnie nie lubi, że cokolwiek powiem, będzie głupie. Postanowiłam nie zgłaszać się i na wszelki wypadek nie odzywać. Pani zadała parę pytań o ubiór w czasie deszczu, o kalosze. Zrozumiałam, że każdy, kto nie nosi kaloszy w czasie deszczu, to się ośmiesza. Nauczycielka używa tonu wyższości, nie znoszącego sprzeciwu, choć mówi cicho i kulturalnie. Nie chwali nikogo, co najwyżej potwierdza, że ktoś odpowiedział to, co należało. Zadaje proste pytania, ale już prawie nikt się nie zgłasza. Dostajemy szare kserówki. Robimy zadanie pierwsze – podpisy do obrazków, z hasłem. Ktoś zaczął pisać w drugim zadaniu, pani krzyknęła dobitnie, że „pierwsze, nie drugie!”. Ktoś został poproszony o przeczytanie hasła. Teraz wszyscy razem możemy uzupełnić zdania w liniaturze wyrazami napisanymi w drugim poleceniu. Na szczęście pani nie sprawdza, czy dobrze, nie stawia stopni, bo się pomyliłam i musiałam skreślić, a nie mam tego pióra co umie znikać bez śladu. Kto nie zdążył, albo nie umiał, musi dokończyć sam w domu – trudno, każdy miał tyle samo czasu, trzeba było się pospieszyć. Na koniec praca domowa: kolorowanka matematyczna – brzydki parasol niewyraźnie skserowany – na jutro. Trzeba  pokolorować, ale tylko tak, jak jest napisane na szarych ksero-kredkach (3 – 1 = niebieski itp). Koniec. Ufff. Wreszcie nie muszę się zastanawiać, co zrobić, żeby wpisać się w oczekiwania pani i nie dostać kary. Popłakałam się na tej lekcji ze śmiechu, bo dziewczyna była fantastyczna w swojej roli aktorskiej, jednak to chyba również była moja reakcja obronna. Przez parę minut poczułam  nagle, że  znowu mam sześć lat, bezradnie siedzę w klasie bojąc się wszystkiego i postanawiam, że kiedyś zostanę nauczycielką, wtedy zmienię szkołę, żeby było w niej fajnie, i żeby nikt się nie bał, i nie nudził tak okropnie. Wychodzimy zdołowani, w ciszy. Nauczycielka z ulgą mówi, że cieszy się, że to koniec, bo już miała serdecznie dość tej roli i że bardzo trudno było jej znaleźć dla nas odpowiednio nudne karty pracy, bo w ich szkole już takich nie ma.

Lekcja druga. Wchodzimy do innej klasy. W drzwiach bibułkowy deszcz stwarza magiczną atmosferę wejścia do tajemniczej krainy. Ławki ustawione do pracy w grupach, na nich rozłożone parasole, na ścianie wyświetlona z projektora burza, w głośnikach ciche grzmoty. Uśmiechnięta pani w przeciwdeszczowym płaszczyku w parasolki, siada z nami na dywanie, rozdaje duże kolorowe plansze o opadach atmosferycznych, kolorowe albumy o pogodzie. Pyta nas, jaki naszym zdaniem będzie temat lekcji? Kto chce napisać propozycję tematu  na tablicy? Obiecuje, że każdy w zeszycie po lekcji będzie mógł zapisać swój własny temat. Będziemy w parach na dużych kartonach robić plakaty na temat tego, co chcemy na podstawie dostępnych materiałów przekazać klasie. Możemy korzystać z klasowego komputera i swoich telefonów, tabletów. Na zakończenie nasze krótkie prezentacje. Pani zadowolona,  uważnie słucha, chwali każdą pracę, chce się robić jeszcze więcej, pokazać, że umiem jeszcze lepiej. Praca domowa: w dowolny sposób, ulubioną techniką za tydzień mamy przedstawić, czym jest dla nas „Zapach deszczu”. Pani dziękuje nam ze lekcję.

Spotkanie dalej potoczyło się  już na temat budzących się szkół, były ważne dyskusje, refleksje. Bardzo ciekawe, potrzebne. Ale ja ciągle jeszcze jednak mam w głowie tę pierwszą lekcję, jak ze złego snu…


 

Anna Grzegory – logopedka, terapeutka, nauczycielka wczesnoszkolna, dyrektorka Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej Logofigle w Łodzi, gdzie obok tradycyjnych metod wykorzystuje w pracy z dziećmi i dorosłymi nowoczesne technologie.

Podoba się? Podziel się z innymi.

27 odpowiedzi na “Obudziłam się na lekcji z przeszłości”

Skąd pani miała parasole? Zebrała od rodziny i przytargała do pracy, a może wzięła od koleżanek w pracy? Co będzie jak któreś dziecko zepsuje parasol? Skąd pani wzięła płaszczyk przeciwdeszczowy? Miała swój, czy pożyczyła? Ja nie mam. Skąd miała nagranie burzy? Nagrała po południu poprzedniego dnia w domu? Na co? Na swoją płytę, czy swojego pendriva? Ja mam magnetofon, ale projektor jest tylko w jednej sali (najwyższe stoły i krzesła, brak dywanu). Musiałabym poprosić koleżankę, żeby się zamieniła. O, ale zapomniałam, że dzieci mają szafki w swojej sali, więc jak czegoś zapomną, to problem i zamieszanie. Nie mogę ich poratować, bo moje przybory zostały w naszej sali. Kolorowe plansze o pogodzie mam dwie, album o pogodzie w bibliotece – brak. Jest trochę przyrodniczych – może znajdzie się jakaś strona o pogodzie. Pójdę dzień wcześniej i będę szukać. Duże kartony, no cóż tydzień wcześniej dam informacje do dzienniczków, może ktoś przyniesie. No na dwa, trzy mogę liczyć. Reszta dzieci popracuje na cudzych materiałach. Może pójdę jeszcze do papierniczego po południu dokupię jeszcze na wszelki wypadek ze trzy arkusze (12 zł), gdyby dzieci nie przyniosły. Mam nadzieję, że na lekcji nie będzie Kubusia, bo na pewno zabierze komuś telefon i nie będzie chciał oddać, może nawet nim rzuci. Obrazi się, że dzieci nie chcą go słuchać, przewróci stół, będzie chciał uciec z sali. Jak przyniosłam bursztyny, to Kubuś rzucił moim wisiorkiem o szafę i uszkodził go (odprysk przy kółku do zawieszenia).

Komentarz pani Anny nie jest wyrazem lęku, ale realizmu – tak właśnie wygląda sytuacja w niejednej szkole. Bez wsparcia (tylko właściwie z czyjej strony? U nas dyrektor wciąż powtarza, że na nic nie ma pieniędzy, bo mamy za mało uczniów; i że nie nie mogę już – choć przez 3 miesiące na początku ubiegłego roku szkolnego mogłam – mieć swojej pracowni, ponieważ w ramach „promocji” szkoły odebrał mi salę, żeby zrobić w niej coś na pokaz) niewiele można zdziałać. I jestem przekonana, że pani Anna działa właśnie na tyle, na ile jest to możliwe w jej sytuacji. I nie tylko ona. Cieszę się, że są takie szkoły i tacy nauczyciele, jak opisano w artykule. Jednak jest mi również przykro, że wciąż tak wielu z nas musi zmagać się z realizmem i skostnieniem dyrektorów i koleżeństwa.

A u nas za dużo uczniów i pieniędzy też brak.
Tak, to realia niejednej szkoły. W niektórych szkołach nauczyciel nawet kredę kupuje.
Tylko …. zawsze jest ta druga strona medalu. Jeśli będziemy wyłącznie narzekać , nie ruszymy do przodu. Stanie w miejscu, to powolna śmierć.Zatem trzeba w sobie obudzić dziecko. Pamiętacie własne dzieciństwo? Jako dzieci potrafiliśmy zrobić coś z niczego, żeby było fajnie. Sznurek był wężem, lianą w dżungli, innym razem liną rozwieszoną na krawędzi przepaści. Żeby uruchomić wyobraźnię nie potrzeba wielkich nakładów. Trzeba tylko chcieć. Serdeczności.

Pani Anno i Beato,
Nie ma się do czego przyczepić, więc czas na czepianie się słów przyszedł czas…
.
Sytuacja pokazana w artykule jest przykładem tego, jak (niestety) często jest/jak było w szkołach, a jak mogłoby być przy odrobinie wysiłku. Nikt nie mówi, że musicie Panie przystroić całą salę… Nie ma dużych kartonów, można skleić kilka zwykłych kartek, nawet tych zapisanych po jednej stronie. Muzyka dołączona jest do większości podręczników, jeśli nie ma – można wykorzystać pomysł i zrobić z eko materiałów (puszek, butelek, ziarenek grochu, kamyczków), parasolka wystarczy jedna…
Wystarczy chcieć..
Szkoda tylko, że zamiast się zainsirować, widzicie Panie same problemy. Szkoda.

Pani Sabino, nie „widzę samych problemów” i nie „czepiam się słów” – odniosłam się po prostu do danego aspektu sprawy. Prócz tego pochwaliłam pomysł opisany na blogu i ucieszyłam się ze zmian zachodzących w szkołach. Czy da się dyskutować, nie pomawiając rozmówcy o złe intencje? Czy da się rozmawiać, starając się dostrzec całą cudzą wypowiedź, a nie tylko jej fragment, który można by zdyskredytować wedle własnego gustu? „Szkoda”, że nie zawsze umiemy dyskutować. Dobrze, że potrafimy się inspirować 🙂

Pani Beato,
Odniosłam się do Pań obu, ponieważ broni Pani Pani Anny i trudno jest mi to zrozumieć. Wydaje mi się, że zamiast się usprawiedliwiać dyrekcją i „warunkami”, mówić „że są takie szkoły”.. gdzieś tam, warto pomyśleć o sobie i uwierzyć, że też da się zrobić coś ciekawego z dzieciakami, które do nas przychodzą. W naszej własnej szkole.
Nie uwierzę, że są dyrektorzy, którzy każą swoim nauczycielom prowadzić cały rok zajęcia z przykładu pierwszego… nie uwierzę, że się nie da „Zrobić burzy” na zajęciach. Nie wierzę, że się nie da. Wierzę, że się nie chce. (Nie mówię tutaj personalnie o Pani, żeby była jasność.)
Pozdrawiam,

Pani Sabino, mogłabym przez 2 kilometry opisywać różne ciekawe pomysły, które realizujemy w naszej szkole. Sama również miewam całkiem sporo oryginalnych i przekuwam je na ciekawe lekcje i zajęcia pozalekcyjne. Ale jest to coraz trudniejsze, właściwie… teraz już niemożliwe. I taka jest moja szkoła, a nie „szkoły gdzieś tam”, niestety. I nie jest to kwestia „wiary” – można się o tym przekonać naocznie albo podczas rozmów. Dlatego rozumiem frustracje nauczycieli, którym skrzydła opadają. I dlatego nie trzeba się oburzać na wypowiedzi takie jak post pani Anny czy mój. Warto rozmawiać, żeby się wzajemnie wspierać.
Również pozdrawiam 🙂

Szczerze powiem – trudno się nie zgodzić. Pięknie i radośnie to wszystko wygląda, jak się o tym pisze, mając na myśli prywatne szkoły, w których wszystko jest możliwe. Oczywiście, świetnie byłoby mieć takie lekcje, ale logistyczna strona tego przedsięwzięcia fajnie wygląda tylko na papierze.
I, szczerze mówiąc, o ile lekcje o deszczyku dla dzieci są stosunkowo proste, to weź bądź mądry i zrób interesującą lekcję dla gimnazjum czy liceum, gdzie uczniowie mają cię już na wstępie głęboko w d…. Nie mówię, że się nie da, ale łatwiej się da pisząc o tym pięknie w internecie, niż zderzyć się z rzeczywistością w klasie.

Witam serdecznie! Na wczorajszym „Budziku” miałam okazję (nie przyjemność:) poprowadzić fragment lekcji, który u pani Ani obudził te złe wspomnienia. Spieszę z odpowiedzią na Pani pytania: parasole przyniosły inne nauczycielki, płaszczyk pożyczony, muzyka z „you tube”, bibuła z wyprawki plastycznej, pomysł i atmosfera zajęć – z serca:)
Oferuję jeszcze parę pomocy zupełnie darmowych: 1. Ustawienie ławek w grupy, by dzieci mogły komunikować się ze sobą i patrzeć na siebie, nie tylko na niewątpliwie interesujące, ale po pewnym czasie pewnie nudne, oblicze swej PANI.
2. Radość z motywowania dzieci do odkrywania i pokonywania WSPÓLNIE Z NIMI trudności, kreatywność na zajęciach, by żaden Kubuś się nie nudził – tego nie znajdzie Pani w żadnym papierniczym, tylko w sobie.
Pozdrawiam gorąco!

No rzeczywiście problemy…
jak pani nie ma płaszczyka, to będzie bez płaszczyka. Nic się nie stanie. Burzę dzieci mogą zrobić same i to chętnie uczynią. Jak się chce to się szuka sposobu, jak się nie chce, to się szuka powodu. Nikt nie mówi, że każda lekcja musi być taka właśnie, bo i nie zawsze mamy warunki. A czy szkoły Pań są na ministerialnej liście gotowych na sześciolatki? Powinny być…jakim cudem?

Pani Beato, bardzo nam miło, że Pani inspiruje się naszymi pomysłami. Nasze komentarze też proszę potraktować jako wsparcie, niezgodę na biadolenie, przypominanie, że przecież radość uczenia nas napędza i żadni szkolni hamulcowi (których każdy z nas ma obok siebie) nie złamią w nas pasji. Spotkania Budzących się szkół są między innymi dla wsparcia, gdy inni podcinają skrzydła, zazdroszczą, ironizują. Gdy w szkole zaczniemy narzekać, zawsze znajdziemy grono wtórujących głosów, jak bardzo jest beznadziejnie. Bądźmy więc wsparciem dla tych, którzy chcą działać mimo trudności, żebyśmy sami zawsze mogli mieć takie osoby obok siebie.

A skąd to? A skąd tamto?… Czary-mary. Śpiew, gra, drewienka, folia, pomoce zrobione z „odpadów” i pedagogika zabawy. Tak. Pedagogika zabawy i kreatywność jest w dzisiejszej szkole bardzo ważna.

Kochani, ten tekst wiele dla mnie znaczy. Sama pracuję ucząc (unikam nazywania siebie nauczycielem, bo nie lubię nauczycieli takich jakich sama miałam okazję spotkać na swojej drodze, nie lubię Pań, które pracują w przedszkolu z moim czterolatkiem). Cudownie jest wiedzieć, że gdzieś w Polsce po cichutku rodzi się edukacja na nowo, dla dzieci a nie przy użyciu dzieci. I tak można się skarżyć ile to przygotowań potrzeba, żeby skombinować płaszczyk i parasolki (odrzuca mnie i obrzydza takie właśnie podejście: ale jak to? po co? ja tu jestem w pracy!). Sama walczę w swoim otoczeniu, staram się rozmawiać z rodzicami, sama szkolę swoich pracowników dokładając wszelkich starań, by nic ze starej edukacji nie pojawiało się na naszych zajęciach, potem idę na zajęcia otwarte do syna do przedszkola, a tam kolejna Pani bez płaszczyka….ba! bez uśmiechu nawet….i tulę moje dziecko, całuję w czoło mówiąc, że świetnie mu poszło, że tak długo wytrzymał bez ruchu siedząc na dywanie słuchając czytanej bez najmniejszego wruszenia opowiastki….podczas gdy obecni dorośli już po pierwszej stronie zaczęli grzebać w telefonach z nudów.

Witam,
Przeprowadzałam 2 z opisanych lekcji. Moje przygotowania polegały na napisaniu prośby do koleżanek z pracy o udostępnienie parasoli, wypożyczeniu książek z biblioteki, włączeniu odgłosu burzy na youtube. I już… czy to tak dużo pracy? Na lekcji również nie byłam aktywna, uczniowie odgadywali temat, uczniowie wyszukiwali informacji, uczniowie ptezentowali efekty wspólnej pracy. Uczyli się od siebie, byli aktywni, chętni do działania. Ja na zajęciach byłam obserwatorem. Uwierzmy w dzieci, siedzi w nich olbrzymi potencjał.

Drogie Panie! Mój komentarz to głos zwykłego nauczyciela z publicznej szkoły, w której oczywiście nie ma pieniędzy. Moi rodzice też byli nauczycielami – w tamtych czasach, w właściwie to jeszcze dawniej – niemiecki imię marzyli o kserokopiarek. Może dlatego byli świetnymi nauczycielami do dziś mile wspomnianymi przez swoich uczniów. Pamiętam czasy, gdy zaczynała pracę w małej wiejskiej szkółce do której woziłam własny magnetofon, dzwonki, flet, przedłużacz, alfabet zrobiony przez brata fotografa itp. Nigdy nie oczekiwałam, że ktoś mi to przyniesie. Chciałam mieć ciekawszą lekcję to musiała o to zadbać. Dziś mam piękną salę z prorektorem. To otrzymała od szkoły. Mam w niej sprzęt audio irolety zakupione przez rodziców z poprzedniej klasy. W ubiegłym roku przyniesiono mi do klasy kolorową drukarkę która jest zawsze zaopatrzona w tusz. Co pewien czas przybywa mi coś nowego. Często są to rzeczy o które nie proszę. Zawsze miałam wspaniałych rodziców moich szkolnych dzieci. Korzystam z komputera i dysku Google. Mamy swoją stronę internetową z grami zabawami, informacjami, którą odwiedzają dzieci i rodzice. Zaczęliśmy pracę tabletami. Nie chodzi przecież o to aby każda naszą lekcja wyglądała jak ta 2. Postarajmy się wprowadzić małymi kroczkami coś nowego dla nas i naszych uczniów. Dajmy dzieciom możliwość, wykorzystaniu ich kreatywność i chęci poznawania świata.

Gratulacje, bardzo inspirujące zajęcia 😉 na przyszłość obejrzałabym jeszcze krótką fotorelację z takich zajęć, pozdrawiam 🙂

Pewnie cudowna lekcja!! Gratuluję! 🙂
Jednak to co napisała Ania było również cudowne! Takie realne i prawdziwe. Ja czytałam to z przyjemnością.I nie sądzę, aby dziecko się nudziło, dlatego rzuciło bursztynami. Czułam ból Ani sprostania bycia cudownym nauczycielem. Uczę 30 lat i nie wierzę, że każda cudowna lekcja wszystkie dzieci zachwyci. Ostatnio na zajęciach z komputerem, jestem w programowaniu (Kodu.lab).Chłopcy w „siódmy niebie” część dziewczynek się skarżą, że wolałby prezentację. Dlatego nawet „cudowność” może męczyć. Na tych wszystkich kursach, na których bywam te wszystkie zadania integrujące, och jak męczą, a takie na topie. Pani Aniu to nie narzędzia czynią lekcję ciekawą, ale Pani zaangażowanie, pomysłowość, umiejętności aktorskie i reżyserskie. Każda lekcja będzie inspirująca dla większości dzieci, jak uczenie jest dla Pani pasją. Żadne „płaszczyki” tego nie zastąpią ani TIK. A tak a propos tej pierwszej lekcji nawet tak archaiczna lekcja byłaby inna gdyby postawa nauczyciela była inna. Pasja i osobowość nauczyciela to klucz do ciekawej i uczącej lekcji. Jestem entuzjastką TIK, ale dzieci powinny szerzej widzieć nie tylko nowe technologie!
Nauczyciel powinien być cudowną inspirującą osobą, mentorem jak tego zabraknie to żadne ciekawe rozwiązania nie pomogą i nad tym pracujmy na osobowością nauczyciela.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment dwa is processed.