„PUK, PUK do szkoły” czyli BYOD po polsku cz. 1

W jaki sposób nadążyć za otaczającym szkołę cyfrowym światem? Jak poradzić sobie z wprowadzaniem nowych technologii, kiedy wciąż brakuje pieniędzy? Jak być na czasie z nowymi rozwiązaniami kiedy stare (niestety te sprzed kilku lat są już stare) często jeszcze nie goszczą w szkołach?

Rozwiązaniem może być skorzystanie z modelu BYOB – Bring Your Own  Device, czyli Przynieś Swoje Własne Urządzenie.

by Iza Rudnicka (OEIIZK)
by Iza Rudnicka (OEIIZK)

Zasada jest prosta, w czasie lekcji wykorzystujemy te urządzenia, które przyniosą do szkoły uczniowie. Mogą to być zarówno laptopy, netbooki, czy tablety, jak i smartfony, odtwarzacze multimediów, czy przenośne konsole do gier (pod warunkiem że mogą łączyć się ze stronami internetowymi). Uczniowie używając własnego sprzętu komputerowego, zarówno w szkole, jak i w domu, wykorzystują jego potencjał do uczenia się – uczenia ciekawego, aktywnego, odpowiedzialnego i kreatywnego. Ale aby BYOD miało w ogóle sens, zarówno nauczyciel, jak i uczniowie muszą mieć dostęp do internetu.

Akronim BYOD jest zarówno trudny do wymówienia jak i zapamiętania, dlatego podjęto próby stworzenia jego polskiego odpowiednika[1]. Ja, na potrzeby tego artykułu, stworzyłam nową nazwę – „PUK PUK do szkoły”, którą można odczytywać jako:  Pracuj, Ucz się, Komunikuj – Przynieś Urządzenie Komputerowe do szkoły.

Dlaczego warto zaPUKać do szkoły?

Największą przeszkodą wprowadzenia w życie idei cyfrowej szkoły są związane z tym koszty. Wbrew pozorom wykorzystanie modelu „PUK PUK do szkoły” nie zmniejsza ich, ale przenosi ich część ze szkoły na rodziców. Zakup sprzętu to wydatek leżący po stronie ucznia. Szkoła zajmuje się tylko przygotowaniem infrastruktury – głównie szybkiego i bezpiecznego połączenia z internetem. Dodatkowym odciążeniem szkoły jest fakt, że naprawą lub zakupem nowszego sprzętu będą się w tym modelu zajmowali rodzice, a nie sama szkoła. Jednym słowem zastosowanie BYOD zwiększa szanse na wykorzystanie w danej placówce technologii w systemie 1:1, czyli jeden uczeń – jedno urządzenie, często zupełnie niemożliwej do realizacji z funduszy, którymi dysponuje szkoła.

Korzystanie przez uczniów z własnego sprzętu sprawia, że nie trzeba koncentrować się na uczeniu ich jak go używać. Nauczyciele pokazują jak uzyskać wsparcie edukacyjne, a nie instruują dokładnie jak posługiwać się komputerem lub programem[2]. Uczniowie zwykle dobrze znają urządzenia, które posiadają, a w razie problemów są też wspierani przez kolegów, czy rodzinę. Można powiedzieć, że uczniowie są motywowani do szukania nowych funkcjonalności narzędzi, które już znają, a także do szukania nowych narzędzi. Koncentrują się na rozwiązywaniu problemów, czy też tworzeniu nowych treści a nie nauce obsługi konkretnych programów komputerowych. Własny sprzęt oznacza też, że uczeń korzysta, i w szkole i w domu, z tych samych aplikacji przydatnych do uczenia się – może zatem w pełni wykorzystać ich potencjał. Ma dostęp do wiedzy w każdej chwili, gdziekolwiek się znajduje.

by Iza Rudnicka (OEIIZK)
by Iza Rudnicka (OEIIZK)

Nie ma wątpliwości, że użycie „PUK PUK do szkoły” w szkole spowoduje zwiększenie zaangażowania uczniów, a jak wskazują badania, większe zaangażowanie to lepsze osiągnięcia uczniów.  Stosowanie tego modelu stwarza nauczycielom możliwość stawania się przewodnikami uczniów, którzy są odpowiedzialni za swoje uczenie się. Pozwala uczniom w większym stopniu korzystać z preferowanych przez nich stylów uczenia się, a tym samym zwiększa indywidualizację nauczania. Wprowadzenie do szkoły modelu „PUK PUK do szkoły” pozwala na lepsze przygotowanie uczniów do życia zawodowego w przyszłości, ale także do odnalezienia się we współczesnym społeczeństwie informacyjnym, do zdobywania umiejętności XXI wieku. Używanie w szkole różnorodnych narzędzi, pokazuje młodym ludziom, jak może wyglądać ich przyszłe miejsce pracy, ale przede wszystkim pozwala w pełni skorzystać z możliwości, jakie daje stosowanie technologii mobilnych. „PUK PUK do szkoły” pozwala stworzyć w szkole środowisko uczenia się oparte na aktywności, zaangażowaniu uczniów, ich współpracy i komunikacji, oddające uczniom kontrolę nad ich własnym uczeniem się, tworzące pomost likwidujący lukę między uczeniem się w szkole a uczeniem się w domu.

 Problemy nie do przejścia czy wyzwania?

Słyszę już głosy sceptyków, którzy stwierdzą, że się nie da, że polska szkoła nie jest do tego modelu gotowa.
Spróbujmy jednak szukać sposobu zamiast powodu do nie skorzystania z tego rozwiązania. Wdrożenie BYOD może przynieść szkole, a przede wszystkim jej uczniom, wiele korzyści, wiąże się jednak ze stawieniem czoła kilku trudnym zagadnieniom. Oto niektóre z nich.

Nie wszyscy uczniowie mają własne urządzenia

Trudno znaleźć środowisko szkolne, którym wszystkich rodziców będzie stać na zakup sprzętu. Dlatego w szkole pracującej w modelu „PUK PUK do szkoły” powinniśmy mieć kilka czy kilkanaście (zależności od potrzeb) urządzeń do dyspozycji uczniów na terenie szkoły. Zawsze będzie to mniejsza ilość sprzętu do zakupienia przez szkołę (a tym samym oszczędność) niż przy wykorzystaniu innego modelu.

Nauczyciel nie zna się na urządzeniach uczniów

W tym modelu nauczyciel nie musi znać wszystkich urządzeń. Powinien wiedzieć jakie są edukacyjne możliwości wykorzystania mobilnych technologii i podpowiadać te rozwiązania. Nie musi jednak obsługiwać konkretnego sprzętu. Zwykle uczniowie znają swoje smartfony, tablety itd. Niestety nie zawsze widzą ich potencjał edukacyjny. I tu swoją rolę znajdzie nauczyciel.

Uczniowie korzystając z własnych urządzeń, które dobrze znają, z aplikacji z których korzystają na co dzień mogą w czasie lekcji koncentrować się na rozwiązywaniu problemów, tworzeniu, po prostu uczenia się.

Różne urządzenia to różne systemy operacyjne i aplikacje

W modelu „PUK PUK do szkoły” skupiamy się na zadaniu, a nie na konkretnych programach. Dlatego nauczyciel może wykorzystywać albo te aplikacje, które działają na wszystkich urządzeniach albo takie, które mają swoje odpowiedniki w różnych systemach. Uczniowie mogą używać do nauki także dodatkowe, wybrane przez siebie programy, które ułatwiają im zdobywanie wiedzy. W modelu „PUK PUK do szkoły” nie wszystko musi iść w równym frontem, stawiamy tu także na indywidualizację.

Uczniowie będą rozpraszani przez urządzenia, które przyniosą

Czy chcemy tego, czy nie uczniowie są rozpraszani w klasie przez różne dystraktory. Nauczyciel ma do dyspozycji wiele środków zaradczych np. szczegółowo określone zasady BYOD wraz z konsekwencjami niezastosowania się do nich. Jednak najważniejszy jest taki sam jak w innych przypadkach – tak organizować środowisko uczenia się, by było atrakcyjne i wciągające dla uczniów.

W mojej szkole nie ma warunków technicznych

Nie oszukujmy się, aby model „PUK PUK do szkoły” miał sens musimy zadbać o dostęp do niezawodnego i szybkiego internetu. Musimy zastosować profesjonalne technologie (np. routery) i łącza internetowe. Wiąże się to w chwili obecnej z dużymi wydatkami ale wszystko wskazuje na to, że w najbliższej przyszłości koszty te będą o wiele niższe. Myśląc o pieniądzach pamiętajmy też, że pewne oszczędności szkoła uzyskała z przeniesienia kosztów zakupu urządzeń na rodziców uczniów.

Bezpieczeństwo uczniów, bezpieczeństwo danych

Jednym z elementów mających zapewnić bezpieczeństwo uczniów jest przygotowanie w szkole bezpiecznej sieci. Połączenie z internetem przez urządzenia przyniesione przez uczniów powinno odbywać się przez punkty dostępowe przygotowane przez szkołę (a nie np. przez sieć 3G – taką ewentualność najlepiej wyeliminować poprzez zakaz zawarty w zasadach korzystania z BYOD w szkole). W ten sposób sieć może być zabezpieczone filtrami selekcjonującymi serwisy, strony i treści, które wyświetlą się na ekranach uczniowskich.

Urządzenia mobilne nie zastąpią tradycyjnych komputerów

A kto powiedział, że mają je zastąpić? Mają pełnić inne funkcje, co nie znaczy, że nie nadają się do wykorzystania w szkole. Pamiętajmy tylko o ich przeznaczeniu i nie próbujmy wykorzystywać tak samo jakby to były „trochę mniejsze laptopy”. Problemem przy użyciu takich urządzeń może być także „mniejsza czułość” na sygnał sieci WiFi oraz krótszy czas pracy ich baterii. O tych ograniczeniach także nie zapominajmy.

Przynoszenie do szkoły sprzętu i tak nic nie zmieni

Zgadza się, samo pojawienie się nowych urządzeń w szkole to za mało. Przy wdrażaniu modelu „PUK PUK do szkoły” pozytywne zmiany przyniosą dopiero odpowiednio stosowane metody nauczania. Takie, które stawiają ucznia w centrum procesu nauczania-uczenia się, opierają się na jego aktywności i zaangażowaniu, jego działalności twórczej, na dochodzeniu do wiedzy, na poszukiwaniach, na samodzielnym (ale nie samotnym) konstruowaniu wiedzy w swoim umyśle. Dlatego tak ważne jest odpowiednie przygotowanie nauczycieli. Wspieranie ich szkoleniami, ale także konsultacjami, czy stworzenie możliwości wymiany doświadczeń.

Na zakończenie

Nieważne, czy moja szkoła jest gotowa na „PUK PUK do szkoły” już teraz, czy jeszcze nie. Każdy nauczyciel powinien wiedzieć, że takie rozwiązanie istnieje i na czym ono polega, by móc zastanowić się, czy nie można go wprowadzić chociażby w jednej klasie (traktując to jako wersję pilotażową).
Na co wracać uwagę? Jak wyglądają kolejne kroki wprowadzania modelu „PUK PUK do szkoły”? Jak prowadzić zajęcia, aby wykorzystać potencjał BYOD? Jakich aplikacji używać? Na te i inne pytania spróbuję odpowiedzieć w następnej części tego artykułu, która ukaże się już niedługo.


[1] Np. PSS – Przynieś Swój Sprzęt –  zaproponowany przez Marcina Polaka, czy PSK – Przynieś Swojego Kompa  wykorzystywany przez Agnieszkę Bilską.

[2] Oczywiście, nauczyciele lepiej obeznani z technologią mogą służyć uczniom także takim wsparciem, inni mogą zaś pomagać uczniom w poszukiwaniach rozwiązania problemu.
Dorota Janczak
Pozostałe wpisy Dorota Janczak (Zobacz wszystkie)
Podoba się? Podziel się z innymi.

12 odpowiedzi na “„PUK, PUK do szkoły” czyli BYOD po polsku cz. 1”

Dziękuję za ten tekst Dorotko 🙂 Własne urządzenia uczniów w szkole to gorący temat. Od trzech lat trwa w mojej szkole uczniowska kampania promująca takie rozwiązanie. Zaczęło się od Rewolucji 2.0, dziś odblokujszkole.pl. Coraz więcej uczniów ma własne urządzenia mobilne i noszą je do szkoły, czy tam im się na to pozwala, czy nie. Korzystają z nich oficjalnie lub w ukryciu, za co często są karani jak jacyś przestępcy. Muszę przyznać, że wielu nauczycieli w moim gronie pedagogicznym, którzy wcześniej sobie nie wyobrażali, żeby na lekcji uczeń sięgnął do słownika/Wikipedii, dziś akceptuje, a wręcz zachęca uczniów do takich praktyk. To głównie ci, którzy sami korzystają z internetu w smartfonach, czy własnych laptopach/tabletach. Nie był to skok technologiczny, tylko powolny proces. Żadna krwawa rewolucja nie miała miejsca. Obie strony potrzebowały czasu, żeby zachłysnąć się wolnym dostępem do netu (uczniowie) i z niego ochłonąć, oraz pokonać lęki przed kompromitującymi filmikami na Youtubie itp (nauczyciele). Dzisiaj, w klasach, które zamiast zeszytów miały wspólny folderek na Dropboxie, do którego wrzucałam im notatki z lekcji obserwuję odwrót od technologii. Wiele dzieciaków samodzielnie doszło do wniosku, że wolą papier i notatki wykonane własną ręką. Zupełnie naturalnie czerpią z technologii to, co im pomaga, ułatwia życie, co je rozwija. Pewnie, że się zdarzają sytuacje nadużywania sprzętu – niech rzuci kamień ten (nauczyciel), kto na nudnej konferencji/szkoleniu nie przeglądał Facebooka albo nawet zwykłej gazety. Gdy uczniom sprzęt przeszkadza w koncentracji na lekcji, zawsze im można pomóc „internując” go do przerwy na własnym biurku.
Wdrażanie własnych „kompów” w szkole nie jest łatwe. Nie ma co liczyć na płynny przebieg tradycyjnej lekcji, gdy dwoje dzieci ma laptopa, jedno tablet, trójka smartfony, a reszta puste kieszenie. Trzeba zupełnie przeorganizować lekcję. Pokonać strach przed pracą w chmurze. Nie pomaga ograniczenie czasu do 45 minut. Nieodzowne jest sprawne WiFi i duuużo cierpliwości.
Szkoła w modelu „Przynieś Sobie Kompa” to zwykła szkoła, tylko trochę bardziej odblokowana, otwarta, oparta na wzajemnym zaufaniu.

Agnieszko ! To, co obecnie dzieje się na świecie to nie jest już „rewolucja 2.0” (która zresztą prawie nic nie dała). To jest coś zupełnie innego – otóż teraz mamy do czynienia ze ZMIANĄ PARADYGMATU EDUKACJI (niezmordowanie odsyłam do Sir Kena Robinsona). Nowy paradygmat określa edukację jako wspólną pracę nad osobistym rozwojem. Nauczyciel przestaje pełnić funkcję nadzorcy, a staje się mentorem asystującym uczniowi przy jego samodzielnym poznawaniu świata. Brak klas, lekcji, dzwonków, grup wiekowych – jest w tej sytuacji oczywistą konsekwencją …

Kto myśli, że odbywa się teraz rewolucja tabletowo-notebookwa (albo co gorsza tablicowo-interaktywna), ten zupełnie nic nie rozumie z tego, co się dookoła niego dzieje …

Pamiętajmy, że „za chwilę” nie będzie tematu BYOD, gdyż każdy stoli uczniowski będzie jednocześnie dużym tabletem …

Tylko 3 gr — nie zaden „nowy” paradygmat. To wraca stare. Dobre, sprawdzone, dzialajace.

Poza tym sie z Panem zgadzam (za wyjatkiem percepcji MEN-u i okolic, istota urzednikow jest trwac, a nie dzialac z pozytkiem dla innych).

1. NOWY PARADYGMAT. Mimo wszystko upierałbym się, że jest NOWY. Dlaczego? Dlatego, że system edukacji od setek lat polegał na jakiejś formie standaryzacji i podporządkowania ucznia celom nadrzędnym. Teraz, po raz pierwszy w historii uczeń jest (a raczej ma szansę być) naprawdę PODMIOTEM edukacji. W czasach pre-edukacyjnych oczywiście każdy młody człowiek był edukowany „do życia”, a więc uczył się walki, tropienia zwierzyny, sadzenia roślin, połowu ryb, budowania schronienia, unikania zagrożeń itp. itd. Ale ten okres bym pominął, gdyż była to „edukacja naturalna”, niezadekretowana, nieusystematyzowana i prowadzona rodzinnie.

W przypadku edukacji masowej mamy rzeczywiście coś nowego.

Co do MEN, to pomimo, że ich bardzo krytykuję, dostrzegam też pewne zalety standaryzacji. Nie chciałbym np. systemu, w którym ludzi żyjących w jednym państwie, stanowiących jeden naród zupełnie nic nie łączy, bo każdy człowiek uczy się innej kultury i tradycji. Ale rolę normatywną względem kultury mogą kreować instytucje znacznie mniej rozbudowane i znacznie tańsze, niż MEN …

I obawiam się, że urzędnicy (niestety) chcą nie tylko „trwać”, ale chcą DZIAŁAĆ i to działać bardzo intensywnie w celu stworzenia „nowego człowieka”, żeby nie rzec „człowieka radzieckiego” (tzw. „inżynieria społeczna”). Gdyby oni chcieli tylko „trwać”, to bym się tak nie martwił …

Ja tylko zwrócę uwagę że oryginalny skrót angielski BYOD jest parafrazą skrótu określającego rodzaj imprezy – BYOB = Bring Your Own Beer …

A co do meritum, to uważam, że to dobra idea, gdyż przyspiesza wdrożenie nowych technologii w szkołach. Ponadto nie ma konieczności, aby każdy uczeń miał własne urządzenie, gdyż można tak zorganizować zajęcia w grupach, że z jednego komputera mogą skorzystać 2-3 osoby.

Najważniejsze jednak jest zastosowanie dobrego oprogramowania, które ma naprawdę dodatnią wartość edukacyjną. Przeglądnąłem sporo polskich stron pseudo-edukacyjnych i to jest dosłownie dramat: infantylne, wręcz głupawe programiki ośmieszające wręcz ideę nowoczesnej edukacji. Oto przykład takiego chłamu, który nigdy nie powinien trafić do szkół:

http://www.edu-net.pl/subjects/geografia/sim/simplay_4.htm

Jeżeli ktoś z nauczycieli geografii uznałby, że to „coś” ma faktycznie wartość edukacyjną, to sam jak najszybciej powinien zostać odwieziony do „obozu reedukacji” …

Zamierzam zresztą rozpocząć wielką akcję zwalczania tego rodzaju pseudo-edukacyjnych „bohomazów” programistycznych, bo z braku wypracowanych standardów wielu zdezorientowanych nauczycieli i rodziców używa czegoś takiego do edukacji swoich dzieci …

jak by ktoś nie wiedział, to oto przykład dobrej praktyki w tym zakresie:

http://phet.colorado.edu/en/simulations/category/cutting-edge-research

@Piotrze – jak w mojej szkole rozgrywała się Rewolucja 2.0, to w Polskiej edukacji mało kto o niej słyszał http://www.facebook.com/rewolucja2.0, ttp://youtu.be/yMGX_mv_Pek.
BYOD, to nie skrót od Bring Your Own Beer, tylko Bottle.
Cieszę się, że żywo uczestniczysz w dyskusji. Niepotrzebny tylko ten protekcjonalny ton. Pozdrawiam.

Ja nie mam protekcyjnego tonu, tylko raczej zdenerwowany. Po prostu obserwuję to, co się dzieje w edukacji i jestem coraz bardziej poirytowany tym, że ludzie w większości nie rozumieją tego, co się dzieje, a rewolucję w edukacji próbują przejąć dla swoich korzyści politycy, urzędnicy i wydawcy podręczników.

oto link do artykułu przerażającego w swojej wymowie:
http://biznes.onet.pl/wojna-o-e-podreczniki,18553,5574141,news-detal

Nawet podejrzenie o tego rodzaju działania powinny być powodem do natychmiastowej dymisji rządu i uruchomienia Trybunału Stanu …

Ale u nas nic. Ludzie się nie przejmują, że ktoś ich okrada na MILIARD …
Bo to pierwszy ?

Natomiast po oglądnięciu linkowanych stron powtórzę jeszcze raz mój ogląd sytuacji: obecną rewolucję większość ludzi widzi jako zastosowanie mobilnych urządzeń, komputerów i internetu. Ale NADAL W KLASACH< LEKCJACH I DZWONKACH !!!

Dopóki nie zlikwidujemy tych atrybutów XIX-wiecznej edukacji "wojskowo-fabrycznej", to nie zrealizujemy prawdziwej rewolucji.

Te wszystkie mobilne urządzenia mają sens wtedy, gdy uczeń nie siedzi w ławce na lekcji ! Nie może być 45-minutowych interwałów lekcyjnych. Nie może być tych idiotycznych "dzwonków" ! Nie może być podziału na klasy, grupy wiekowe itp !

Te zmiany już się dzieją i szkoły masowo zmieniają się w "Centra Osobistego Rozwoju". Przykład:

http://blog.schule-im-aufbruch.de/

To zaczyna się rozwijać na całym świecie z szybkością światła !

Nasz śmieszny MEN będzie kilka lat pracował nad e-podręcznikami, a tacy ludzie, jak ja stworzą WŁASNE "portale wiedzy", które zastąpią wszelkie możliwe do pomyślenia "e-podręczniki" i te śmieszne ludziki z ministerstwa będą musiały zniknąć na zawsze z edukacji. Mam nadzieję, że stanie się to w ciągu 3-5 lat …

Świat już dłużej tego chłamu urzędniczo-biurokratycznego nie zniesie !

Jeszcze chwilę poczekam, a jak nie będzie efektu, to ogłoszę REWOLUCJĘ i zniszczymy ten system poprzez obywatelską akcję. Po prostu nie zamówimy do szkół e-podręczników MEN-u, będziemy uczyć nasze dzieci sami.

Jak zrobi to milion rodzin – to MEN będzie sobie mógł tylko popiszczeć jak mała myszka pod miotłą …

Tak więc zmieniajmy przede wszystkim ISTOTĘ EDUKACJI, a sprzęt to tylko dodatek.

(p.s. jeżeli mój komentarz przekazuje jakąś złą energię, to nie jest ona skierowana do nikogo z Was. To tylko efekt mojej frustracji tym, że te zmiany idą obecnie w złym kierunku i są kontrolowane przez tych, których już dawno w edukacji nie powinno być …)

A tutaj taka ciekawa symulacja:

http://www.filmsforaction.org/news/watch_a_jawdropping_visualization_of_every_protest_since_1979/

Pokazuje ona, że na świecie rzeczywiście dzieje się coś niezwykłego. Nazwałbym to „obywatelskim buntem” przeciwko zastanej rzeczywistości.

Sprawy zaczynają się już wymykać spod kontroli kogokolwiek i naprawdę: przestańmy myśleć o zmianach ww edukacji jako o czymś, co może trwać lata. Zmiany dzieją się już w okresach mierzonych w tygodniach i miesiącach.

Warto oglądnąć ta symulację, i uzmysłowić sobie, że jesteśmy świadkami procesu, jaki jeszcze w historii świata nie miał miejsca …

Panie Piotrze, nie ma co się denerwować, tylko do Superbelfrów dołączyć, na blogu publikować. Tu sami eduzmieniacze, na własną rękę próbujący hakować system od dołu. U nas też się uda masę krytyczną osiągnąć, gdy zamiast narzekać i wyklinać obierzemy wspólny front.

Racja, ale jak się czyta ten artykuł o biznesie wydawców na naszych dzieciach, to każdy ma prawo się zdenerwować …

A co do tego portalu, to myślę, że warto by było oprócz pisania artykułów spróbować zebrać w jednym miejscu coś w rodzaju doświadczenia praktycznego poszczególnych szkół w stosowaniu różnych metod (np. odwrócona klasa, likwidacja klas i lekcji, własne e-podręczniki itp.). Wtedy ta wiedza zacznie krążyć znacznie szybciej i będzie ona wzmacniana. Ktoś podpatrzy pomysł, twórczo go rozwinie, przekaże dalej itd.

Może to być forma tabelaryczna z linkami do materiałów źródłowych. Poszczególne informacje mogłyby być oceniane i w ten sposób szybko wyłoniły by się pomysły najlepsze, które szybko byłyby wdrażane przez poszczególne szkoły.

No i należy „zaatakować” Rady Rodziców w szkołach – jak do tej pory są to instytucje zajmujące się „kapciami i fartuszkami”, czasami obiadami i zielonymi szkołami. Edukacja zwykle nie jest poruszana przez rodziców, a jeżeli już nawet, to głównie w kontekście „kiedy córka/syn może poprawić ocenę?”. A więc sami rodzice nie rozumieją zmieniającego się paradygmatu i tym samym nie wiedzą, czego mają się domagać od szkoły …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.